Maciej Siembieda spotkał się z czytelnikami w targową sobotę, a pretekstem do rozmowy, którą przeprowadził Adam Szaja, było wznowienie przez Wydawnictwo Agora „czwórek” w nowej szacie graficznej.
– Przystałem na to z dzikim entuzjazmem. Niestety przy okazji padła sugestia, aby zerknąć do tekstu. Zerknąłem. W końcu to debiut sprzed siedmiu lat. Po trzech miesiącach codziennego zerkania do książki wyleciało bardzo dużo i bardzo dużo zostało dopisane – mówił pisarz.
Jak wskazał, od czasu pierwszego wydania trochę się zmieniło w opisywanej historii. A po drugie, miał poczucie, że popełnione w niej zostały błędy debiutanta, czyli że „debiutant pisze wszystko – a tak nie wolno. Trzeba wybrać rzeczy najważniejsze, najciekawsze”. Między innymi dlatego został zmieniony już sam początek książki.
Następnie opowiadał o tym, skąd w ogóle w jego powieściach wziął się główny bohater Jakub Kania, genialny detektyw o wyjątkowym talencie.
Zapytany o to, czy przypadkiem przestaną się ukazywać powieści z tą postacią w roli głównej odpowiedział przewrotnie „ – Wolność pisarska polega na tym, że mamy dwie opcje. Chcesz – piszesz. Nie chcesz – piszesz. I sytuacja, w której tak uwielbiany Kania miałby zniknąć ze sceny, jest raczej niemożliwa. Mniej więcej od dwunastej czy trzynastej książki przysięgałem sobie, że nigdy więcej nie będę czytał Jacka Richera, bo właściwie wszystkie te książki są takie same. I mimo to czekam dalej na kolejne. Dopóki mój bohater nie pozwoli czytelnikom zasnąć nad lekturą, to żadnego numeru nie zrobię”.